piątek, 7 września 2012

Dziewięcioro tancerzątek - vol. I: dwie Polki i "Kiki"

Florenz Ziegfeld, syn imigrantów z Belgii i Niemiec, pomagał nieudolnemu tatusiowi w prowadzeniu nocnego klubu "Trocadero" w Chicago. I tak mu pomagał udolnie, że, stopniowo rozwijając interes, stworzył w końcu słynne "Ziegfeld Follies", które przez ćwierć wieku (1907-1932) były szczytem amerykańskiej rozrywki popularnej. Follies - jak sama nazwa wskazuje - nawiązywały do starszych o parę dekad paryskich Follies Bergere i były po prostu wystawnymi rewiami, z mnóstwem wspaniałych kostiumów, i rekwizytów oraz - przede wszystkim - pięknych młodych kobiet. Które, jak to często bywa, kiepsko kończyły.

U szczytu kariery, w 1927 roku, Ziegfeld kosztem 2,6 mln ówczesnych dolarów (czyli jakichś 30 mln  dolarów dzisiejszych) wzniósł w Nowym Jorku, pomiędzy 54 a 55 Zachodnią, przy Szóstej Alei, słynny Teatr Ziegfelda. Pieniądze pochodziły od Williama Randolpha Hearsta, wszechmocnego magnata prasowego, który zresztą przejął teatr po śmierci impresaria. Zburzenie budowli w 1966 roku, wraz ze zniszczeniem legendarnej Penn Station, doprowadziło do akcji ratowania zabytków w Nowym Jorku i przyczyniło się do zarzucenia metod burzymurka Roberta Mosesa.

Wnętrze budowli (projektu Josepha Urbana, który od 1915 roku tworzył też większość scenografii do rewii) wypełniało 1600 miejsc i wielki fresk "Radość życia" pędzla uczennicy Urbana, Lillian Gaertner; w kontraście do wielobarwnego malowidła scena była jednolicie złota. 

To tu - a wcześniej na innych scenach - Ziegfeld pokazywał rewie do muzyki takich gigantów rozrywki jak Berlin czy Gershwin, "żywe obrazy" i girlsy maszerujące po obowiązkowych schodach..

Żoną - lub, wedle innych źródeł - wieloletnią konkubiną Ziegfelda była warszawianka, Helena (znana bardziej jako Anna) Held. Jej rodzina uciekła z zaboru rosyjskiego po słynnym pogromie warszawskim w 1881 roku. Jako że rodzice niespecjalnie sobie radzili za oceanem (warsztat rękawiczniczy ojca splajtował), Anna zaczęła ich wspomagać, pracując najpierw w fabryce, a potem grając w żydowskich teatrzykach, skąd dzięki seksapilowi trafiła na wielkie sceny rewiowe (w międzyczasie poślubiła urugwajskiego playboya, z którym miała córeczkę), stamtąd zaś do Ziegfelda. Poznali się w Londynie, nawiązali romans, po czym Ziegfeld namówił ją do powrotu do Nowego Jorku i zorganizował wielką kampanię prasową (łącznie z wzmiankami o kąpielach w mleku) dzięki której Held została gwiazdą pierwszej wielkości, święcącą sukcesy na Broadwayu. To właśnie ona zaproponowała swojemu (doszłemu lub niedoszłemu) drugiemu mężowi, żeby zorganizował "Follies" na wzór paryski. Niestety, niedługo miała się cieszyć prosperity Ziegfelda: niebawem zaszła z nim w ciążę, poroniła, po czym została przezeń porzucona na rzecz najpierw Lilliane Lorraine, a potem Billie Burke, którą ostatecznie poślubił w 1914 roku. Biedna, załamana Anna zabrała się za patriotyczne występy dla żołnierzy na frontach Wielkiej Wojny, ale nigdy już nie wróciła do formy - jeszcze przed zakończeniem wojny zemdlała na scenie w trakcie ostatniego, jak się okazało, występu. Zmarła pół roku później, przyczyną śmierci był szpiczak mnogi (rodzaj nowotworu układu krwiotwórczego).

Inną sławną Polką w zespole Ziegfelda była krakowianka, Marianna Michalska, znana jako Gilda Gray (sportretowana później przez Ritę Hayworth w legendarnej "Gildzie") - to ona była ponoć wynalazczynią "shimmy". Wedle anegdoty zapomniała kiedyś słów amerykańskiego hymnu, więc by pokryć zmieszanie, zaczęła trząść ramionami i biustem. Zapytana, co robi, powiedziała z silnym polskim akcentem: "I'm just shaking my chemise" (w wolnym przekładzie: tak se tylko trzęsę dekoltem) i z owego "chemise" wzięło się słowo "shimmy". Jak niemal wszyscy straciła oszczędności w Wielkim Kryzysie, ale, pomimo borykania się z biedą, w trakcie II wojny zbierała występami pieniądze dla Polski. Wspomagała kraj aż do śmierci w 1959 roku. Specjalnie dla Państwa nieśmiertelne "Shimmy Szuja" - w którym przegląda się może dość paskudny charakter Ziegfelda - oczywiście w wykonaniu boskiej Kwiatkowskiej (która w "Hallo, Szpicbródka" odgrywała też emerytowaną girlsę Makosię i wymachiwała "Nogami, nogami, nogami" w wieku lat 66!).
*

"Tajny" pisał chętnie o wszystkim, co związane z "ładną buzią i nózią", bo przedmiotowe traktowanie kobiet było, jak to w tej epoce, miłe jego redaktorskiemu sercu. Widać to już na początku artykułu, gdzie w krótkim rysie historycznym pokazuje to, co PRLowski konferansjer turnieju Miss Polonia (1983? 1984?) określił lakonicznymi słowy: "Trudno jest wyrazić, jak ważna jest kobieta w życiu człowieka". Pretekstem - cienkim, rzec trzeba - dla publikacji o dziewczynach z rewii (publikacji prawdopodobnie zresztą spiraconej z prasy amerykańskiej) było zastrzelenie (18 grudnia 1931) gangstera Jacka Diamonda, którego kochanką (jedną z wielu) była girlsa od Ziegfelda, niejaka "Kiki" (jak donosiła z przejęciem amerykańska prasa, Diamond "poszedł prosto ze schadzki z Roberts na schadzkę ze śmiercią"):


Cały artykuł i wiadomości o reszcie dziewcząt już wkrótce, dziś tylko dzieje owej rudowłosej Marion "Kiki" Roberts. Była ponoć pierwszą z dziewczyn, które Harpo Marx gonił po scenie w skeczach słynnych braci Marx, potem jednak jej kariera rozwinęła się zgoła inaczej - została kochanką słynnego gangstera. 11 października 1930 roku dzwonek telefonu obudził ją u boku Diamonda w nowojorskim hotelu Monticello. Z recepcji dzwonili dwaj panowie, którzy chcieli się spotkać z Jackiem. Marion poszła posłusznie do łazienki, napuściła wody do wanny, i ledwie zaczęła się kąpać, usłyszała strzały - po chwili do łazienki wsunął się pokrwawiony Diamond (ranny w czoło i trzykrotnie w klatkę piersiową, a potem jeszcze skopany - prześwietlenie wykazało złamanie dwóch żeber) i kazał jej się w tej chwili zmywać z pokoju. Co też uczyniła. 

Życie gangsterskie musiało jej się jednak spodobać: w 1931, czyli jeszcze przed śmiercią Diamonda, sama stanęła na czele małego gangu - była zamieszana w porwanie i torturowanie dwóch kierowców ciężarówek oraz w napad na sklepik w Middleton w stanie Connecticut. Zrabowała stamtąd całą kasę oraz banjo i ukulele - instrumenty, na których grywała na scenie w czasach Ziegfelda. 

Kiki z ok. 1931 roku.

Kiki - niestety bez banjo.



Za: "Tajny Detektyw" nr 4, rok 2 (24 I 1932)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz